Tydzień w Verbanii okazał się przełomowy, dał nam mnóstwo
pozytywnej energii i zmotywował do działania…Niesamowita atmosfera i
trzydziestka młodych ludzi o podobnych poglądach i zainteresowaniach…
Przypomniał mi się intensywny kurs pilota wycieczek, który robiłam
kilka lat temu w Krakowie. Tam też spotkałam świetnych ludzi, a widok kogoś
ćwiczącego jogę o poranku nikogo nie dziwił;)
Tym razem było jeszcze ciekawiej, ponieważ dwóch trenerów
(Carmine i Lorenzo) używając całej swojej wiedzy z zakresu psychologii, w
tydzień zrobiło z nas świetną grupę na dobre i na złe…
Był czas na śmiech, ale
też na łzy podczas rozstania, także emocji nie brakowało…
Dużo bym tu musiała pisać, żeby choć trochę oddać charakter
tego tygodnia…Jeszcze tylko kilka zdjęć i zamilknę(na temat Verbanii)na wieki...
Od lewej:Lusine(Armenia),Dhanny(Indonezja),Anita(Węgry),
Chinthna(Indie),Elise(Nemcy),Ja,Karolina(Barlinek;), Frida
(Nemcy),Martin i Alberto
Dołączyli jeszcze Severine i Hocine(Francja)i Victor (Hiszpania)
Zajęcia z Lorenzo(po lewej) i Carmine (po prawej)
CALIMOCHO;)!!! Ale i piwko w wolnym czasie...
Nasi trenerzy i nauczyciele włoskiego (Cecilia i Gianluca)
Póki co powrót do rzeczywistości…Środa upłynęła pod znakiem
odsypiania, kursu włoskiego i spotkaniu z Lubą w naszej ulubionej kawiarni nad
jeziorem(„Pecora nera”;).
W czwartek ze względu na wiosenną pogodę ambitnie wybrałyśmy
się z Ivaną na pierwszy w tym sezonie jogging w parku. Później doposcuola, gry
i zabawy z dzieciakami na powietrzu…
W piątek byłam w nido, a później mi się
upiekło i nie musiałam jechać do pracy, więc znów kurs, czekolada na gorąco,
lody i na koniec pizza zjedzona na ławce nad jeziorem;) Byłam się też
dowiedzieć o nowy kurs językowy dla obcokrajowców, który rusza już za kilka
tygodni...Jakby tego było mało na koniec Ivana wyciągnęła mnie jeszcze na
drinka, który był tak mocny, że szybko poszłyśmy spać;)
W sobotę wybrałyśmy się na spacer, ale pogoda się trochę
popsuła, więc wróciłyśmy do domu. W Meltin Pop było jakieś „laboratorio” dla
pracowników Vedogiovane, więc ruszyłyśmy
ku pomocy! Oczywiście aperitivo w postaci przekąsek i sangrii (pycha!) nie
uszło naszej uwadze;) Na koniec Marco za solidną pracę uraczył nas tymi oto drineczkami (tequila,słodki syrop,trochę kawy i śmietany na wierzchu)...
Niedziela była ponura, więc wybrałyśmy się z Ivaną do kina
na film „Paradiso Amaro” (w roli głównej George Clooney). Komediodramat,
którego akcja toczy się na Hawajach. Ciekawy…Oczywiście warto zauważyć, że
filmy we Włoszech są dubbingowane, więc trochę śmiesznie się je ogląda, ale
niech będzie że to na poczet nauki języka…Co więcej w połowie filmu następuje
„intervallo”, czyli kilkuminutowa przerwa;)
Poniedziałek to już „spotkanie na szczycie” w Vedogiovane(
oczywiście obowiązuje „quarto accademico”, czyli nasz „studencki kwadrans”, który we Włoszech przeciąga
się do minimum 30-minutowego spóźnienia… Ogólnie tematyka ta sama, czyli
„doposcuola”, a nawet rozmowy podobne do tych z pokoju nauczycielskiego w Polsce, tylko
imiona nie te,cyt. „Ach ten Lorenzo!”…
Wrażenie o tyle pozytywne, że podczas
pierwszego spotkania w grudniu(zaraz po moim przyjeździe) ciężko było mi
cokolwiek zrozumieć. Tym razem nie miałam z tym problemu, a nawet aktywnie
uczestniczyłam w rozmowie;)
Wieczorem przyszła do nas Mara i zobaczyła całą czwórkę w
dobrych humorach, więc chyba się ucieszyła. Po ostatnich spotkaniach pełnych
utyskiwań (naszych na temat palenia papierosów i sprzątania przez chłopaków, Alberto na temat
tego ile to ma pracy i Martina na temat tego że Alberto nie nosi w domu kapci;), w końcu wszyscy byli zadowoleni!
Martin również przestał być naszym „pipistrello”,wyszedł do ludzi i zaczął nawet
mówić po włosku;)
Wtorek-w oczekiwaniu na słońce…