czwartek, 26 kwietnia 2012

Arrivederci Klaudia i Africa Pop!


25.04 to we Włoszech Festa della Liberazione ,czyli rocznica wyzwolenia kraju od wloskiego faszyzmu przez antyfaszystowska partyzantke (1945).

Z tej okazji zaczęliśmy świętować juz we wtorek…;) Wieczorem zwarci i gotowi do pracy i tańców zeszliśmy do Meltin Pop na impreze w stylu lat 60-tych. Tak się złożyło, ze były to również imieniny właściciela baru-Marco. Zaopatrzeni we własnoręcznie upieczone ciasto, prezent, balony (a właściwie to co znich zostalo po urodzinach Ivany) i butelke tequili zrobiliśmy mu niezla niepodzianke…

Imprezka była udana. Oprocz Marcello (tego od ujeżdżania żubra buahaha) była jeszcze czworka młodych ludzi z Sardynii. Przyjechali kilka dni temu na tygodniowy projekt do Arony i koniecznie chcieli nas poznac…Ich akcent powalal,a kiedy zaczeli mowic ze soba w swoim dialekcie-dla nas i generalnie dla Włochów z polnocy czeski film!


















             Otwartosc gosci z Sardynii nie zna granic,czyli BACI BACI i zszokowana Ivana buahaha;)!


Po wczorajszej imprezce dzien upłynął na przygotowywaniu obiadu dla 80 osob, które z okazji swieta (we Włoszech dzien wolny od pracy) spotkaly się w Meltin Pop by podyskutowac na temat przeszlosci i terazniejszosci...



                                          Tu na pierwszy plan wysuwa sie nowy piercing Alberto;)

                                                            Przygotowania pelna para...;)


Zastanawiacie się pewnie nad tytulem tego posta…Hmm…
Zagadkowa Klaudia i Africa Pop to nikt inny jak nasze dwa kurczęta, które Ivana dostala na urodziny (i tak wlasnie ochrzcila-nie pytajcie mnie dlaczego, w tym domu dzieje się wiele niewytlumaczalnych zdarzen;), i których, prawde mowiac,mielismy przez te dwa tygodnie już troche dosc (halasuje toto od rana, ciagle wola jesc i rosnie w zatrważającym tempie;)…
Dzisiaj nastąpiło pozegnanie, ponieważ Mara zabrala je do swoich teściów.
Mysle, ze tam ich zycie będzie spokojniejsze i bezpieczniejsze…Wiec Klaudia i Africa Pop-zegnajcie! 

 

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Jak nie treno, to chociaz trenino;)!

Wczoraj mialam ambitny plan wyjazdu na caly dzien do Mediolanu na spotkanie z wolontariuszami poznanymi na on-arrival training w Verbanii.O 9.00 zwarta i gotowa dotarlam na dworzec kolejowy...
Na miejscu ujrzalam przecudowne slowo:"SCIOPERO",czyli strajk! No to sobie pojechalam...
Nie wiele sie zastanawiajac wsiadlam w autobus do Stresy, z nadzieja ze uda mi sie jakos dotrzec do Stolicy Mody...
Na miejscu okazalo sie,ze nic z tego:
pociagow  niet,autobusow powrotnych niet, czyli jestem udupiona przez cala niedziele w Stresie buahaha!

Koniec koncow bylo calkiem fajnie,bo:
1.Poopalalam sie
2.Wypilam goraca czekolade(z widokiem na gory i jezioro)
3.Poczytalam "Wysokie obcasy"przywiezione z Polski
4.O maly wlos nie poplynelam na pobliskie wyspy;)
5.Zalapalam sie na przemarsz orkiestry
6.Zjadlam pizze o smaku lokalnych smierdzacych serow
7.Kupilam sobie nowe okulary przeciwsloneczne
8.Przejechalam sie turystyczna kolejka(il trenino)
9.Zjadlam loda o smaku mango
10.Obeszlam kilka razy cala Strese, po czym wsiadlam na stateczek i przyplynelam do Arony buahaha!

Wniosek z tego taki: najlepszy plan to brak planu, a bycie ze soba sam na sam dostarcza wielu ciekawych wrazen!

sobota, 21 kwietnia 2012

Marcello ujezdza zubra,czyli dlaczego warto wyjechac na EVS!


Jakos już się po powrocie z ojczyzny na nowo zadomowiłam we Włoszech(jak widac niektorych polskich znakow nadal brak-macie jakis pomysl co z tym zrobic?)...
Pogoda z dnia na dzien coraz lepsza, informacja z kraju o przelewie na konto zaleglej 13-tki przyjeta z radością, a i jezyk wloski jakos tak sam zaczyna się układać w zdania…;)

W srode mialam rozmowe „face to face” z Mara na temat wydarzen ostatnich tygodni.Chciala znac moja wersje(co sie okazalo nasi chłopcy nie omieszkali nieco „podrasowac” niektorych sytuacji)…Ciekawe…
Co wiecej dowiedzialam się,ze było by milo gdybym zostala w Aronie do konca projektu, czyli dwa miesiące dłużej(rowny rok). Mara chce żebym pomogla nowym wolontariuszom, którzy przyjada na miejsce obecnych na początku października (czyzby chciala zebym ich szybko wychowala?;)
Co wiecej jak nie wiadomo o co chodzi,to chodzi o kase czyli jak wyjade wczesniej to oni straca pieniadze przeznaczone na moje utrzymanie. Niech się lepiej przyznaja, ze nie chca wypuscic takiej pracowitej wolontariuszki;)!
Ja mam mieszane uczucia, bo z jednej strony EVS to super sprawa, ale tęskno za domem, a i plaszcz zimowy wywieziony do Polski...;)
Mimo to stwierdziłam, ze skoro wytrzymam 10 miesiecy, to te dwa tez a będę miala szanse poduczyc się jeszcze jezyka i poznac kolejna czwórkę cudakow z roznych krajow. Emigracja ma to do siebie ze jak już przetrwasz te pierwsze miesiące,to pozniej jest coraz latwiej,a gdy już calkiem się zadomowisz…wracasz do swojego kraju!

Wieczorem umówiłyśmy się z Ivana na aperitivo z Marcello, który niedawno wrócił z 9-miesiecznego EVSu w…Suwalkach(alez go skrzywdzili buahaha!)…
Nie ma się jednak z czego podśmiewać, bo Marcello Polske (a może raczej zywot wolontariusza)pokochal z całego serca!
Nie dosc ze chłopak calkiem dobrze mowi w naszym (wszak niełatwym) jezyku-największy problem sprawilo mu slowo „latwy”(za każdym razem kiedy miał go uzyc, mowil „nie trudny”;),to jeszcze objechal pol Polski…Co wiecej spróbował kartaczy, strzelil sobie fotke z  zubrem i miał okazje wykapac się w zimnych wodach jeziora Hancza, czyli zrobil rzeczy których nie miał okazji zrobic przeciętny Polak;)!
Polki oczywiście sa piekne, Polacy już niekoniecznie(tu nastąpiła prezentacja przysłowiowych „karkow”) a praca jako strażnik w Suwalskim Parku Narodowym dostarczyla wielu niezapomnianych wrażeń! 
EVS to jednak piekna sprawa!

Po milym wieczorze, w czwartek rano "nawiedzila" nas Mara. Na poczatku sympatyczna gra "TABOO" (zapewne w celach integracyjnych). Niestety byl to tylko wstep do...wprowadzenia nowych ZASAD obowiazujacych w naszym domu. Wszystko pieknie,tylko czemu w polowie projektu,sie pytam?
Palenie w domu zabronione i tym podobne wywolaly u naszych chlopcow lawine...I sie zaczelo!
Pierwsza na pozarcie poszlam ja, bo tak sie sklada ze poprzedniego dnia rozmiawialam z Mara(wiec zapewne maczalam w tym palce), pozniej byly juz tylko pokrzykiwania rozzloszczonego Alberto(o ograniczeniu wolnosci osobistej), a skonczylo sie na "grozbach" Martina w stylu "zrezygnuje z EVS" i rysunku "papierosowej"swastyki autorstwa Hiszpana, przyklejonej na drzwiach w formie protestu;)

Buahaha smieszne to wszystko! Skomentuje to tak: po tym roku napisze poradnik pod tytulem:
 "Jak mieszkac pod jednym dachem z nastolatkami i nie zwariować", a do certyfikatu youthpass otrzymywanego po zakonczeniu projektu wpisze sobie:praca z trudna mlodzieza.

Dobrze,ze czlowiek juz jakis taki bardziej uodporniony (10 lat temu to by wojowal),teraz to juz sie tylko podsmiewa, a jutro jedzie na spotkanie wolontariuszy do Mediolanu...








wtorek, 17 kwietnia 2012

Arona okiem "botanika"...(Chwilowy brak polskich znakow;)

Powrot z Polski okazal sie zaskakujaco ciezki, o czym najlepiej wie Michasia-wolontariuszka z Margonina z ktora przyszlo mi leciec samolotem(jak to czytasz to pewnie sie usmiechasz na sama mysl o tym jaki obraz nedzy i rozpaczy soba przedstawialysmy...;)No coz takie zycie emigranta...
Dobrze,ze lecialysmy razem, bo jakby tego bylo malo Mediolan przywital nas deszczem (takim wiosennym,wiec nie bylo tak zle),ale za to soczysta zielenia drzew o jakiej w Polsce mozna bylo sobie tylko pomarzyc...Na miejscu bylysmy pozno,wiec przenocowalam w artystycznym mieszkanku Michasi i Markety(Czeszki).Bardzo przytulnie i jakos tak przeszly mnie ciarki na sama mysl o tym co zastane po powrocie do mojego EVS-owego mieszkanka...
Niedziela rowniez pochmurna, wiec mokra jak kura dotarlam w koncu do Arony...I tu rowniez zielono!Niesamowita zmiana w ciagu zaledwie 10 dni mojej nieobecnosci...
Na miejscu zastalam lekko skacowana ekipe (Ivana obchodzila 27-me urodziny), pokoj pelen balonow i ...2 male kurczaki w klatce(prezent od Grega-brawo!!!)...Takze taki tam dzien jak co dzien...buahaha!
Niestety  problemy maja to do siebie,ze coz...nie rozwiazuja sie same,wiec atmosfera w domu nadal daleka jest od tej z poczatkow projektu...No coz, pozyjemy zobaczymy...
Poki co wyspalam sie,ogarnelam chate i ruszylam z Ivana na aperitivo (uswiadamiam: zamawiasz drinka i jesz ile wlezie-makarony, pizza,nachosy z sosami...).Jednym slowem:wyzerka!
Dzisiaj wybralam sie na spacer po nowo otwartym parku...Moim oczom ukazaly sie cudowne widoki...Zobaczcie sami...
                                        
                                         Po spacerze powrot do mojego tymczasowego domu...




środa, 11 kwietnia 2012

Wielkanoc w Polsce!

No i stało się! Ulubiony tekst mojej 88-letniej babci Zosi,czyli "święta,święta i po świętach" stał się faktem...



Pogoda(jak widać po płaszczyku i kozakach)nie za bardzo dopisała,ale atmosfera była rodzinna...







niedziela, 1 kwietnia 2012

Music in action,czyli "What's wrong with all You people,are You on heavy drugs?";)

Hej ho!
Trochę minęło od mojego ostatniego wpisu...Był to czas spędzony intensywnie,ale bardzo ciekawie...
Po wizycie gości ze Słowacji pojawiła się opcja wyjazdu na projekt związany z muzyką do wioseczki Sermugnano położonej blisko miejscowości Orvieto na granicy regionów Lazio i Umbrii. Niewiele się zastanawiając postanowiłyśmy z Ivaną wziąć w nim udział...
Dowiedziałyśmy się o wszystkim w czwartek,a w sobotę siedziałyśmy już w pociągu relacji Mediolan-Orvieto.
Po 6 godzinach jazdy dotarłyśmy do serca Włoch o krajobrazie jakże różniącym się od tego do którego zdążyłyśmy już przywyknąć mieszkając w Aronie (głównie góry i jeziora). Naszym oczom ukazały się zielone wzgórza i piękne widoki przypominające Toskanię...Usłyszałyśmy "inną"-jakąś taką bardziej "miękką" odmianę języka włoskiego i zobaczyłyśmy kawałek może nie tak bogatej(ale nie mniej ciekawej) Italii...

Na miejscu przywitał nas "stary znajomy", czyli Carmine (jeden z trenerów,którego spotkałyśmy już na on-arrival training w Verbanii) i kolejna 30 młodych,kreatywnych i trochę szalonych ludzi z Polski,Czech,Grecji,Francji,Rumuni,Włoch,Litwy,Słowenii,Niemiec i Wielkiej Brytanii...

Po raz kolejny była to niesamowita przygoda i okazja do tego żeby raz na zawsze pozbyć się wszelkiego rodzaju stereotypów na temat ludzi z innych krajów...Przykłady: Michael-Anglik lubiący gotować, Morgan-Francuz znający pięć języków (w tym polski), Marco-spokojny i wyważony Włoch, czy też Stefan z Niemiec -zarośnięty ousider podróżujący po całej Europie...Co więcej naśmiałam się za wszystkie czasy, dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, a muzyczne inspiracje z innych krajów (przede wszystkim z Rumunii-niesamowity folklor   http://www.youtube.com/watch?v=nEX08gXSqE0 ) pozostaną chyba do końca życia...Świetna sprawa!
Mało tego, wracając z Orvieto postanowiłyśmy zwiedzić Florencję. Zatrzymałyśmy się tam na kilka godzin i muszę przyznać,że byłam pod wielkim wrażeniem. Niesamowite miasto, niesamowity kraj!
Oto kilka zdjęć z wyjazdu (wkrótce pojawi się też film, bo mieliśmy jednego kamerzystę;):


                                      Językowe głupotki-pozostałość po poprzedniej wymianie;)
                                                     Sala w której odbywały się zajęcia...
                                                       Rozkład "jazdy" i Aivaras z Litwy
                                                                     Helena z Czech

                                 Beata ze Swornychgaci (jaki ten świat mały;) i Rafał z Warszawy

Oryginałów nie brakowało;)! Romualdo zwany Boratem z Krakowa i Stefan z Niemiec


Ekipa o nazwie "Polska i kolonie;)"


 Efthymios (Grecja), Aurelie i Morgan (Francja),i Rafał w poszukiwaniu materiałów do recyclingu, z których można zrobić instrumenty). Można to też nazwać grzebaniem w śmieciach buahaha;)






 Ivana gra na swoim "instrumencie",czyli starych,porwanych spodniach,znalezionych gdzieś w krzakach;)






Ekipa z UK,czyli: Michael, Buzz (przezabawny trener) i Ben przygotowują "English breakfast". Bekon,jajka, do tego przywiezione specjalnie na tą okazję "bread rolls", herbatka z mlekiem i owsianka. Wspomnienie pobytu w Anglii gwarantowane!





                                           One shop, one bar, three churches-Sermugnano;)!


                                                     Wizyta w szkole muzycznej (Viterbo)


                                                              Lunch w parku (Viterbo)

Co więcej, zdążyłam dzisiaj trochę odpocząć, a już we wtorek frrruuu,czyli święta w Polsce!
W przypływie dobrego humoru zapodam stary, trochę niesmaczny żarcik: "Z okazji świąt Wielkiej nocy  nie zapomnijcie ucałować mamusię i tatusia przy jajkach;)"!