Tydzień upłynął nam pod znakiem zimowej aury...
Póki co mam tu swój mały plan działania…Poniedziałek to
(coraz bardziej irytujący)kurs włoskiego w Borgomanero. Jak już zapewne
wspominałam ani toto szybkie, ani ruchawe;).
Wtorkowy poranek zaczynam od nido (żłobek), czyli kochane, pociągające nosem dzieciaczki i nauka
przydatnych słówek i zwrotów w stylu:
-„soffia!”- w wolnym tłumaczeniu „dmuchaj!”(oczywiście
używane w kontekście „pełnego nosa”;)
-„cacca”(czytaj „kakka”) bądź „pipi”- zagadka dla Was: Co
oznaczają te słowa;)?
-succhiotto (najważniejsza rzecz w życiu malucha, czyli
smoczek)…Także wesoło!
Środa to kurs w Borgomanero i kolejny w Aronie (zastanawiam
się, czy przypadkiem nie uczę się więcej będąc z dziećmi w nido czy też
duoposcuoli i czytając ich książeczki…;)
Czwartek mam póki co wolny, ale od przyszłego tygodnia
zacznę jeździć do duoposcuoli (tej samej co w piątki),więc najczęściej spaceruję po Aronie i gotuję
dla całej ekipy…Przed przyjazdem do Włoch moje umiejętności kulinarne oceniałam
dość nisko, ale gdy zobaczyłam jak pichcą chłopcy (patrz ich popisowy numer:
zwęglone kiełbaski tudzież garnki latające po całej kuchni) wyzbyłam się
wszelkich kompleksów!!! Punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia…
Piątek to znów nido i duoposcuola, a weekendy mam wolne(no,
może czasami pomogę w barze, ale nie jest to konieczne).
Tak z grubsza wygląda mój tydzień…Ze względu na dojazdy, mam
okazję uczestniczyć we włoskim ruchu ulicznym, co skutkuje w zwiększonej
częstotliwości użycia słówek typu „cazzo” (kto nie wie, niech sobie sprawdzi w
słowniku wyrażeń potocznych;)
W sobotę wybrałyśmy się samochodem Vedogiovane (ale ciii;) w
odwiedziny do naszej koleżanki, Liuby. Droga pełna zakrętów („curva” za
„curvą”, „curvę” pogania;), za to przepiękne widoki…Nebbiuno to mała, ale
bardzo malownicza miejscowość…Zastanawiałam się tylko jakim sposobem trafili
tutaj Ukraińcy z Lwowa? Później jeszcze
zakupy i prezent dla Alberto(wszak w poniedziałek ma urodziny), a później
wyprawa do lokalnej dyskoteki, która byłaby całkiem fajna gdyby nie tabuny
małolatów (jeden biegał nawet z szarfą „osiemnaste urodziny”). Wesoło!
Po powrocie do domu zastałyśmy naszego solenizanta leżącego
jak trup w pokoju gościnnym, co uwieczniłam i nie waham się zaprezentować. Dalej już (chyba w ramach rekompensaty za wczorajszą nieobecność duchem i ciałem;)
hiszpańska TORTILLA DI PATATA made by Alberto!
Umarł chlop w butach !
OdpowiedzUsuńW końcu jakiś komentarz na moim blogu;)!
OdpowiedzUsuń