Trzy ostatnie dni są dosyć smętne, więc nie pozostaje nam nic
innego jak trochę je sobie osłodzić…
W sobotę wieczorem pomimo „śnieżycy”(odmiany włoskiej)
zachciało nam się pójść gdzieś potańczyć…Odpaliłyśmy samochód i wyruszyłyśmy
zrobić mały rekonesans…Niestety ulice były puste, jak gdyby przed chwilą miał
miejsce jakiś kataklizm…A to tylko kilka centymetrów śniegu! Wyglądało na to,
że ludzie zabarykadowali się w domach w obawie przed zimą…;)
Skończyło się na shakach w McDonald’s (dzieckiem być;) i
powrocie do Meltin Pop, gdzie powoli zbierała się grupa „odważnych”, nie
bojących się śniegu ludzi…Impreza w stylu „The Sixties” okazała się fajowa!
Kolejny dzień to ciąg dalszy „zimy stulecia”…Wieczorem
wybraliśmy się z Ivaną i Fede (robię za przyzwoitkę;) na spacerek i gorrrącą
czekoladę do baru o sympatycznej nazwie „La pecora nera” („Czarna Owca”). W
przypływie dobrego nastroju dałam się nawet namówić na zakup breloczka od pana
sprzedającego tego typu „cudeńka” w tutejszych lokalach…
W poniedziałek natomiast, wracając z kursu włoskiego,
poprawiłyśmy sobie z Ivaną humor w najlepszy z możliwych sposobów, czyli…SALDI
(wyprzedaże)! Zaszalałam i kupiłam sobie skórzane buciki! A co tam! Staram się
mimo wszystko coś tam odłożyć, bo wiosna tuż tuż a jak wiadomo…WSZYSTKIE DROGI
PROWADZĄ DO RZYMU!
Żeby nie było wątpliwości kto tu rządzi;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz