Miło było, ale się skończyło…Jest sobotni poranek, siąpi deszczyk, a ja przed chwilą odwiozłam
Piotera na stację, więc humoru brak…Odwiedziny uważam za bardzo udane, fajnie
spędzaliśmy razem czas…Mało tego czeka nas-domowników poważna rozmowa na temat
palenia papierosów w domu i porządków, aż się boję…Ustalanie planu sprzątania
na cały miesiąc niebezpiecznie przypomina mi Anglię i naszą małą wojenkę
podjazdową z Gosią i Sharkiem (Oldzia-jesteś w temacie;). Mam nadzieję, że tym
razem będzie lepiej…
Może wrócę jeszcze do wtorku, bo zapomniałam wspomnieć o
tym, że o godz. 9.00 przeżyliśmy z Piotrusiem nasze pierwsze trzęsienie ziemi!
Może to za dużo powiedziane, ale ewidentnie ziemia się zatrzęsła. Oto dowód:
Środa była kolejnym dniem pełnym wrażeń. Najpierw spacer po
parku i lody (fragola i nocciola –smaki dzieciństwa;),później wycieczka
stateczkiem do Angery położonej po drugiej stronie jeziora. Tam jeszcze
podziwianie zamku (niestety tylko z zewnątrz) i powrót do Arony…Zdjęcia
wkrótce!
Wieczorem chłopcy urządzili sobie wspólne oglądanie meczu…co
zakończyło się rozmowami o sporcie, polityce, religii itp. przy wódeczce…
Czwartek upłynął spokojnie ze względu na „męczący”(środowy)
wieczór;)
Wczoraj natomiast musiałam jechać do duoposcuoli, więc
Piotruś radził sobie sam…Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem jego zdolności
adaptacyjnych. Wszyscy go tu polubili i zapraszali do Włoch!
Cóż, nie ma co się smucić (według powiedzenia: „co się
martwisz, co się smucisz- ze wsi jesteś, na wieś wrócisz”). Tym pozytywnym
akcentem żegnam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz