środa, 25 stycznia 2012

Się dzieje;)!

Oto fotka z duoposcuoli zrobiona w piątek:


W sobotę rano zwarte i gotowe ruszyłyśmy z Ivaną i Liubą do Mediolanu. Po zakupach, przyszedł czas na wspólny obiad, więc wybrałyśmy restauracyjkę na głównej ulicy Mediolanu…Ceny w karcie były przystępne, a my już trochę głodne, więc się skusiłyśmy...Powiem tak: rewelacji nie było, a przyszło nam za to słono zapłacić, tak więc następnym razem dobrze się zastanowimy zanim przekroczymy próg tego typu knajpy… Warto wspomnieć, że we  Włoszech do rachunku doliczane jest tzw. coperto, czyli opłata za nakrycie, obsługę i napiwek w jednym….
No nic, później jeszcze napatoczył się Fede- adorator Ivany i pokazał nam uniwersytet na którym studiował, po czym ruszyliśmy na umówione z innymi wolontariuszkami spotkanie, na ulicę o interesującej nazwie Buenos Aires…
Jakoś nam się udało rozpoznać w tłumie Michasię…Jest to dziewczyna, którą poznałam zapisując się do grupy :”Wolontariusze EVS we Włoszech” na facebooku. Jak fajnie jest żyć w dobie Internetu! Wracając do Michasi, to mamy ze sobą sporo wspólnego, bo ona również jest nauczycielką języka angielskiego, która przyjechała na wolontariat we wrześniu…
Pochodzi z Chodzieży, a obecnie mieszka w Mediolanie…Co więcej ma współlokatorkę Czeszkę (co za zbieg okoliczności;), a na spotkaniu zjawiła się jeszcze jedna Polka-Maja z Poznania, która jest na EVSie w Cremonie. Wyobraźcie sobie pięć nie mogących się ze sobą nagadać wolontariuszek na kawie! Fede od razu wyczuł pismo nosem i się ulotnił ;)!
Po spotkaniu zgarnęłyśmy Piotera z Milano Centrale (dotarł szczęśliwy, że już pierwszy lot w życiu ma za sobą) i wróciliśmy razem do Arony...
W pociągu jeszcze spotkaliśmy koleżkę, który kiedyś grał w Meltin Pop. Okazał się ciekawą postacią i zaserwował nam kilka opowiastek min. o tym jak jego tata przejechał rowerem trasę Włochy-Chiny…To jest coś!
Po powrocie polski akcent, czyli żubrówka i michałki przywiezione przez Piotera...
Po sobocie pełnej wrażeń przyszedł czas na nie mniej ciekawą niedzielę…Wybraliśmy się we czwórkę+ Alberto na wycieczkę nad lago d’Orta,czyli oddalone o kilkanaście kilometrów pięknie położone jeziorko. Pogoda była świetna, więc biedny Pioter był w lekkim szoku po przyjeździe z mroźnej krainy zwanej potocznie Polską;)

 
Nie mniej fajny był wieczór, bo Fede w ramach rekompensaty za nie stawienie się na naszej ostatniej wspólnej kolacji, postanowił przyrządzić dla nas „cozze”, czyli mule gotowane z czosnkiem, pietruszką i oliwą, zagryzane mozarellą. Alberto zrobił pastę sicilianę (w skład sosu wchodzą orzeszki pinoli, pomidory i świeża bazylia, no może jeszcze dodał trochę ricotty). Liuba zjawiła się z pięknie zapakowanym tortem, no po prostu istna uczta bogów!


Następnego dnia Fede łapał się za głowę widząc nasze „barbarzyńskie” zwyczaje, czyli jedzenie jajek na śniadanie( on zaserwował sobie kawałek wczorajszego tortu), picie kawy o dowolnych porach dnia( gdy we Włoszech jest to rytuał). Pouczył nas również, że makaron był nie wystarczająco „al dente”;) Było jeszcze kilka śmiesznych „wpadek” z naszej strony...
Egzamin z włoskiego stylu życia oblany;)!

Poniedziałek był dość ponury, bo we Włoszech jest to dzień gdy większość lokali jest pozamykana, a ludzie grzecznie siedzą w swoich domach...
Za to we wtorek rano wybraliśmy się na mały spacerek, zajrzeliśmy na ryneczek i udaliśmy się do Mediolanu (chyba mam deja vu;)...
Zwiedziliśmy z Pioterem centrum i weszliśmy do katedry DUOMO (rozmiar tej budowli robi wrażenie), po czym pojechaliśmy na…S.Siro, czyli największy stadion piłkarski we Włoszech. Swoje mecze rozgrywają tu zarówno AC Milan, jak i Inter Mediolan. Obeszliśmy cały stadion dookoła w poszukiwaniu głównego wejścia i rzutem na taśmę zdążyliśmy na ostatnią tego dnia wycieczkę z przewodniczką. Co więcej okazało się, że były tam również dwie Polki z okolic Lublina. Przyjechały na tydzień ferii (jedna nauczycielka w-fu, druga uczennica) do siostry studiującej w Mediolanie. Jaki ten świat mały!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz