wtorek, 6 grudnia 2011

Alleluja,Amen i Non capisco niente!

Sobotnia integracja zakończyła się popijaniem żubrówki i zagryzaniem jej krówkami..;)
W niedzielę wybrałam się z Ivaną do…kościoła(tak, tak Piotrusiu-do kościoła).
Całkiem ciekawe doświadczenie, szczególnie że jedynymi znajomymi słowami były ALLELUJA i AMEN. No i Jezus czytane jako „Dżezu” również zrobił wrażanie…
Chyba będę chodziła co niedzielę, bo to całkiem dobry sposób nauki języka…
Później byłyśmy na małym spacerku.
Arona to całkiem sympatyczne miasteczko położone nad jeziorem Maggiore (z widokiem na Alpy).Powiedziałabym ,że całkiem romantyczne…
Tak więc  niedziela upłynęła nam nienerwowo, szczególnie że zakończyłyśmy ją popijając mojito w „Meltin Pop”.
Oczywiście wszystkie sprawy zostały odłożone na DOMANI;)
No i nadeszło owo DOMANI… Uświadomiona przez Ivanę, żeby nie nastawiac się na pojawianie się Mary o umówionej godzinie, postanowiłam spac ile wlezie…Wyszło mi to na dobre;)
Odwiedziłam biuro organizacji goszczącej i pogadałam trochę z Marą na temat mojej ewentualnej pracy dla Vediogiovane. Później jeszcze tylko akcja pt. ”wyrabianie numeru fiskalnego” razem z Martinem, gdzie mieliśmy mały przedsmak włoskiej biurokracji.
Martin skomentował to tylko „to jeszcze nic w porównaniu z Serbią;)”.Mogę sobie wyonrazic…
Później załapaliśmy się (darmozjady hihihi) na darmowy lunch organizowany przez Meltin Pop dla ubogich ludzi. Tu dowiedziałam się iż słynne „gnocci” czyta się jak „nioki”, nie „gnoczi”. No cóż…Człowiek uczy się całe życie(a i tak umiera będąc głupim)-to taka pozytywna wstawka;)
Później już tylko kurs języka włoskiego z Ivaną…Tak więc…odpaliłyśmy firmową furę i lekko obijając tego z tyłu (zderzaki jak sama nazwa wskazuje są po to, żeby się zderzac)ruszyłyśmy do Borgomanero. Swoją drogą kto mu(stronzo!)kazał tak zaparkowac samochód!
Da się zauważyc pewiem włoski styl jazdy, coś jakby „jadę, nie patrzę, ale jadę”;)
Tak czy siak dotarłyśmy na czas…Trafiłam na kurs podstawowy, gdzie miałam wypałnic test. Ponieważ nie ogarnęłam tematu, napisłam tylko „NON CAPISCO NIENTE” i narysowałam uśmieszek dla nauczycielki…
Grupa okazała się ciekawym zlepkiem pań z Maroka (m.in. Nadii-pierwszy raz w życiu spotkałam kogoś o tym imieniu) oraz z Ukrainy. Byłam otoczona przez gospodynie domowe w chustach  na głowach z jednej, i panie sprzątaczki o złotych zębach z drugiej strony;)
Pół lekcji minęło na rozkmince „co to jest kuskusi jak się go gotuje”, a druga na zastanawianiu się o co chodzi…Dobrze, że miałam przy sobie panią z Ukrainy, która ochoczo przekładała z włoskiego na ukraiński;)
Ta grupa może okazac się „spidi gonzalezami”, ale na chwilę obecną jest ok. Mogę posłuchac i trochę się pośmiac…To nic,że większośc kobitek mieszka we Włoszech zapewne od kilku lat,a ja zaledwie od kilku dni…;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz