niedziela, 11 grudnia 2011

Andiamo!

Właśnie minął tydzień od mojego przyjazdu do Włoch. Jestem bogatsza o kilka nowych doświadczeń…Nauka języka idzie pełną parą, zwiedziłam już Aronę, Mediolan i Novarę.
Sporo pozytywnych niespodzianek, ale i kilka rozczarowań…

Dzisiaj jak w każdą niedzielę wybrałam się z Ivaną do kościoła;) Później już zorganizowany wypad do Novary…Tak, tak to jest to miasto, do którego próbowałyśmy się dostać na stopa z marnym skutkiem;) Tym razem Ivana postanowiła cyt. język słowacki „poużywać” swojego włoskiego znajomego Grega i namówiła go żeby zabrał naszą trójkę (razem z Alberto) samochodem do wyżej wymienionej Novary. Trasa nie powaliła pięknymi krajobrazami, ale za to mieliśmy lekcję języka włoskiego w praktyce;)
Na miejscu zaparkowaliśmy w szemranej dzielnicy (i to jest to piękne miasto?) i ruszyliśmy do centrum. Tam już było zdecydowanie lepiej. Novara okazała się być ładnym miastem, tym bardziej że właśnie odbywał się tam…bożonarodzeniowy mercatino a jakże!
Co więcej, oczom naszym ukazało się lodowisko na które ochoczo z Gregiem (Alberto i Ivana niekoniecznie) ruszyliśmy. Zabawa była przednia…Największe zagrożenie stanowiły wszędobylskie „bambini”, które pędziły z zawrotną prędkością i notorycznie przewracały się(i innych przy okazji). Po łyżwach przyszedł czas na kawę, w końcu jesteśmy we Włoszech. Dzień bez kawy, dniem straconym! Ja zamówiłam gorącą czekoladę i była ona najlepsza z tych które do tej pory piłam w swoim 26-letnim życiu! Później już tylko kilka sklepów i powrót do Arony. Zdjęć nie wrzucam z powodu braku kabla od aparatu. Za tydzień przylecę do Polski, więc „va bene”.
To by  było na tyle…Czas pouczyć się włoskiego wszak czekają na mnie słówka typu : „cipolla”- cebula, „curva”- zakręt, „pipistrella” –nietoperz;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz